| Home Forum Classifieds Gallery Chat Room Articles Download Recommend Advertise About Us Contact
GBritain.net - wiadomosci, informacje, forum , ogloszenia, Wielka Brytania
GBritain.net - miejsce spotkań Polaków w Wielkiej Brytanii Szukaj na GBritain.net
Serwisy główne
Strona główna
Wiadomości
Artykuły
Ogłoszenia
Forum
Czat room
Kalendarium
Galeria zdjęć
Pobieralnia
Słownik PL-EN
Wyszukiwarka
Reklama
















Artykuły > Ciekawostki - Rozrywka > Chorzy na zbieractwo
Znacie ten gatunek ludzi. Przedziwnie nieprzystosowani do współczesności. Z reguły otaczają się przedmiotami z minionych epok. Trzymają się w grupach tematycznie powiązanych. Ich błędny wzrok wędruje po obiektach pożądania, a myśli penetrują możliwości finansowe rodziny. To zbieracze.

To chomiki rodzaju ludzkiego. Pozbawieni zupełnie poczucia rzeczywistości. Ludzie kierujący się irracjonalną potrzebą posiadania jakiegoś przedmiotu, do niczego nie potrzebnego we współczesnym świecie. Mało tego – nigdy im dość. Ich pasja doprowadza często do ruiny finansowej rodziny, a czasem rozbija małżeństwo.
Nie wiadomo, kiedy pierwsze kolekcje pojawiły się w domach ludzkich. Gromadzone bez potrzeby przedmioty należące do jakiegoś zbioru znajdowano w jaskiniach zamieszkiwanych przez naszych przodków już w epoce kamienia łupanego. Wspomniany wcześniej chomik gromadzi zapasy na zimę i nie w głowie mu nic poza praktycznością. Przez większość ludzi zbieracze są postrzegani jako maniacy, postrzeleńcy, lekko stuknięci, chorzy itd. I rzeczywiście – wirus zbieractwa jest bardzo zaraźliwy i posiada wiele odmian. Każdy z nas był w swoim życiu przynajmniej raz zainfekowany. Jeżeli nasz organizm był odporny to nasze kolekcje w zalążkowej formie spoczywają w zakamarkach pamięci, strychach czy dnach szuflad. Pamiętacie? Może były to kapsle od butelek. Może pudełka po papierosach. Albo puszki po piwie. Wielu przeszło przez szkołę filatelistyczną lub pod sufitem miało dziesiątki samolotów. Żołnierzyki, „resoraki”, pudełka po zapałkach, muszelki znad morza, lalki. Można powiedzieć – wszystko, co występuje w ilości większej niż jeden. Większość zainfekowanych wspaniale wyzdrowiała i piastując wysokie stanowiska z góry patrzy na chorych wydających ostatniego pensa na zakup kolejnego eksponatu.

Choroba zbiera żniwo
Należąc do gatunku ludzi w ciężkim stanie chorobowym i cierpiąc na wieloodmianową postać maniakalnego zbieractwa, trafiłem na Wyspy Brytyjskie. Jak niemowlę na rzeź. Zupełnie nie zdając sobie sprawy, że oto dotarłem do miejsca, w którym wirus zbieractwa-kolekcjonerstwa osiągnął apogeum rozwojowe. Klimat umiarkowany, duża wilgotność, niewiele zniszczeń wojennych oraz odizolowanie od kontynentu spowodowało powstanie bardzo agresywnej odmiany zbierającej straszliwe żniwo chorobowe. Tak jak na kontynencie rozwinęło się wiele pasji, tak i na Wyspach mają one swoje odpowiedniki, często jednak w wydatniejszej formie.
Poznałem panią zbierającą naparstki. Ma ich tyle, że już ich nie liczy. Jest posiadacz kilkuset pompek rowerowych. Inny zbiera coś, co nieopatrznie nazwałem drzwiczkami do pieca – ale się naraziłem! W rzeczywistości były to artystyczne odlewy żeliwne, wśród których wiele było owych drzwiczek – starszy Anglik ma kilkanaście ton takich elementów, w tym całe piece z XVIII wieku i wiele odlewanych figur. Wcale pokaźny zbiór podobnych rzeczy można zobaczyć w Muzeum Wiktorii i Alberta. Zbiór płyt gramofonowych, jaki znalazłem w Szkocji mógłby z powodzeniem wypełnić niejedno archiwum dźwiękowe.
Moje dotychczasowe wyobrażenie o „wysokim poziomie” wzięło w łeb. Jeszcze w kraju poznałem człowieka, który wprowadził mnie w świat zbieraczy w Anglii. Na zlot Wartburgów (taki wóz rodem z NRD) we Wrocławiu przyjechał Bob Gibens, który również posiada takowy pojazd i był ciekawy jak to wygląda w Polsce. Niezwykle się zdziwił, gdy zobaczył, że średnia wieku na zlocie to jakieś 25 lat. U nas w Anglii takimi sprawami zajmują się ludzie „bardziej dojrzali”. I faktycznie, tegoroczne IFA Day pokazało mi, że posiadaczami pojazdów typu Barkas, Trabant, Wartburg, DKW i IFA są tu ludzie w sile wieku. Polecam stronę klubu www.ifaclub.org.uk.

Trabi na Wyspach
W ogóle było dla mnie szokiem, że na Wyspach, tak bogatych w tradycje motoryzacyjne, ktoś zajmuje się zbieraniem trabantów. Bob Gibens okazał się być bardzo ciekawą postacią posiadającą ogromną wiedzę z zakresu swojej głównej pasji – kolejnictwa. Otóż, szanowni Czytelnicy, dla wielu Anglików kolej żelazna to sens życia. Jest to tak silna pasja, że dotknęła również autorów książek, bajek i filmowców. Dzieci od małego poznają przygody pociągów parowych (animacja modeli), a głosy podkłada nie byle kto. Całą serię bajek czyta np. Ringo Star. Wszedłem do księgarni zajmującej się kolejnictwem (jedna z wielu znajduje się na tyłach teatru Wyndham's, metro Leicester Square) i zdumiony wynotowałem znajdujące się tam gazety poświęcone kolejnictwu. Ilu jest pasjonatów kolei na Wyspach, skoro wydaje się dla nich ponad 20 tytułów! O ilości książek na ten temat nie będę pisał.
A obok są księgarnie tylko dla pasjonatów lotnictwa (z podobną ilością pism) i dla wielbicieli czterech kółek. Kilka kroków dalej sklep z modelami samochodów. Ludzie! Czego tu nie ma! Znowu stałem się uboższy o kilka funtów i bogatszy o kolejny eksponat.

Kolejowe bractwo
Bob zaprosił mnie do swojego klubu. Zrzesza on ludzi zbierających – uwaga, fanfary – LOKOMOTYWY. No, nie są to drobiazgi i trudno trzymać je w domu (moja żona zaczęła łaskawszym okiem patrzeć na moje zbiory, kiedy dowiedziała się, że inni zbierają pociągi). Przytoczę historię jego powstania, bo jest charakterystyczna dla wielu podobnych na terenie Anglii.
Była sobie bocznica kolejowa w szczerym polu. Fox Field, lata sześćdziesiąte. Grupa zapaleńców ze starych materiałów budowlanych i szyn zbudowała najpierw halę lokomotywowni, potem budynek pierwszej stacji. Kilka kilometrów szyn – i jest druga stacja. Są budki sygnalizacyjne (jedna z XIX w.). Kilka budynków warsztatowych i ogromny zestaw torów manewrowych do składania pociągów.
Wchodzę do środka stacji i widzę wszystko jak na dawnym dworcu. Jest również rodzaj kantyny, w której zamawiam herbatę (nie pytają i leją mleko od razu, cudny klimat) i frytki. Po chwili do środka wchodzi grupa umundurowanych żołnierzy niemieckiej armii z lat drugiej wojny. Szczęka mi opadła. Mundury, broń, wszystko kompletne i w doskonałym stanie. Ekipa siada przy sąsiednim stoliku. Zamówili jakieś angielskie specjały i z zapałem przystąpili do wertowania dokumentacji przyniesionej przez jakiegoś SS-mana. Za oknem pada, więc kantyna zapełnia się ludźmi. Wchodzi czarny od stóp do głów człowiek i siadając przy stole zgrabnym ruchem ściąga z siebie ubranie robocze. Wyćwiczonym ruchem spuszcza je do kolan, po czym siada i zjada zamówione danie. Po posiłku wciąga ubranko i czarny jak był udaje się do swojej pupilki (o czym za chwilę). Tymczasem deszcz przegonił z pola kolejnych wojskowych – tym razem angielskich spadochroniarzy, którzy w sile siedmiu osób zajęli stoliki naprzeciwko Niemców. Oj, będzie się działo, myślę. Broń pod ścianą, mapniki na stole. Nic, tylko film kręcić. Tak myślałem, ale nic z tego. To kolejne grupy pasjonatów znalazły znakomity teren, aby realizować swoje marzenia. Nikt z kolejowego bractwa nie zwraca już uwagi na przemykające pod wagonami grupki partyzantów z różnych frontów. Odgłosy strzelaniny i wybuchów (profesjonalny sprzęt nagłośnieniowy) też nie robią na nich dużego wrażenia. Żyją w swoistej symbiozie. W każdy weekend można tu spotkać miłośników militarnej przeszłości z całej Anglii. Przyjeżdżają całymi rodzinami.
Przestało padać. Wchodzę do sali ekspozycyjnej. Takie małe muzeum. Jest znajoma lokomotywa z dziecięcych bajek. Ma specjalnie dorobioną buźkę na przedzie. Jest i szereg drobiazgów z dawnych lat kolejnictwa. Hala warsztatowa przynosi kolejne zaskoczenie. Siedmioletni chłopiec, tata, mama i wujek, wszyscy szorują wyciągnięty z lokomotywy kocioł. Spieszą się, bo zaplanowali jazdę swoją maszyną jeszcze w tym sezonie. Na sąsiednim stanowisku znajomy z kantyny. Czarny od pyłu węglowego i smaru demonstruje mi swoje cacko. Parowóz z lat 30 XX w. typu „końskie siodło”. Anglicy tak nazywają popularny u nich typ parowozu ze zbiornikiem wodnym jakby narzuconym na grzbiet kotła. Wymiana łożysk głównych wymaga podniesienia lokomotywy. Wszystko za pomocą zwykłego podnośnika i podkładów kolejowych. Jak w dawnych czasach.
Bob przedstawia mi po kolei wszystkich. Kiedy idę na parking mija mnie piękny Rolls i kolejna rodzinka (pięć osób z dzieckiem) podjeżdża pod lokomotywownię. Najpierw zbierali angielskie samochody klasyczne. Mają kilka Rollsów, Bentleya, Morgany i parę innych. Zobaczyli jednak, że kilku sąsiadów ma własne pociągi i „wsiąkli”. Najbardziej ujęło mnie zaangażowanie całych rodzin. Eksponaty przechodzą z pokolenia na pokolenie. Strona klubu: www.foxfieldrailway.co.uk.

Aukcje, giełdy i antykwariaty
Gdzie Anglicy zwykli nabywać swoje eksponaty? W większości na aukcjach, które są powszechne na tym terenie. Na aukcję można wystawić wszystko i wszystko tam kupić.
Informacje o nich można zdobyć w pismach lokalnych wychodzących w każdym mieście. Nie raz na płotach i latarniach. Podobnie rzecz się ma z drugim sposobem, czyli giełdami. Giełdy okresowo odbywają się w większości londyńskich dzielnic. Mają stałe miejsca i luźne terminy ogłaszane w podobny sposób jak aukcje. Trzecim sposobem są antykwariaty. Specyfiką Londynu jest dzielnica Angel, gdzie w promieniu 200 metrów ulokowało się kilkadziesiąt antykwariatów. Warto tam zajechać i przeglądając poszczególne sklepy wybrać nietuzinkowy prezent dla siebie lub kogoś z bliskich. Kramy rozkładają się też wprost na uliczkach pomiędzy sklepami ze starociami. Stoją w szeregach stoły uginające się pod ciężarem różnych rzeczy, których przeznaczenia często trudno się domyśleć. Zapytajcie o takie przedmioty sprzedawcę. To niesamowite, ile ci ludzie potrafią powiedzieć! Próbują pogodzić swoją pasję z pracą. Mało kiedy się to udaje. Na szczęście dla niektórych po przekroczeniu fazy wstępnej gromadzenia jakiejś kolekcji i przejściu w fazę drugą (maniakalną) udaje się stworzyć kolekcję na tyle cenną i ważną, że powstaje prywatne muzeum. Niektórym udaje się wypożyczać swoje zbiory do muzeów całego świata, a i filmowcy zostawiają im wcale pokaźne zastrzyki gotówki. Wówczas ich rodziny zaczynają łaskawszym okiem patrzeć na kolekcje. Plączące się wszędzie po domu radia czy płyty już jakby mniej przeszkadzają.
Wracając do Angel – ceny tu nie są szczególnie wysokie, ale ktoś kto nie jest znawcą może kupić zupełnie współczesne rzeczy udające antyki. W produkcji tego typu bibelotów wyspecjalizowały się fabryki w Indiach i Chinach. Jeżeli kupujemy takie rzeczy świadomie, to wszystko w porządku. Mamy fajny przedmiot stylizowany na dawne lata. A na dodatek nowy, więc działający bez zarzutu. Inaczej sprawa się ma gdy kupimy coś, co udaje antyk i pozostajemy w błogiej nieświadomości tego faktu.

Retro jest w modzie
Udało mi się kupić wspaniały gramofon z tubą, wzorowany na modelu His Master's Voice (dzisiaj HMV) współcześnie produkowany w Indiach. Do gramofonu dołączono nawet płytę szerokorowkową. A to oznacza, że wznowiono tam nawet produkcję takich płyt na potrzeby zbieraczy. Ostatnie gramofony z napędem mechanicznym (na korbę) wyprodukowano w latach 50. Po pół wieku ktoś wpadł na pomysł wskrzeszenia tej idei właśnie na potrzeby ludzi lubiących dawne klimaty.
To samo z zegarkami. W dobie wszechobecnej elektroniki zegarki mechaniczne zaczęły osiągać niebotyczne ceny i natychmiast stały się obiektem zainteresowania kolekcjonerów. Zegary w zasadzie zawsze były kolekcjonowane. Ale wypchnięcie do niszy rynkowej zegarów sprężynowych spowodowało prawdziwy boom kolekcjonerski. Na aukcjach stare Longinesy, Omegi, Patki czy Continentale osiągają ceny idące w tysiące funtów. Jakby na przekór tej tendencji w niektórych krajach wznowiono produkcję zapomnianych już na rynku tanich zegarków mechanicznych udających modele z dawnych epok. Do jakiego stopnia udające, niech świadczy zdjęcie obok przedstawiające piękny kopertowy zegarek z dewizką wyprodukowany w tym roku. Jak ktoś się nie zna może przeżyć szok, gdy otworzy mechanizm i zobaczy elementy plastikowe. Ale kto by dobierał się do mechanizmu, użytkownik plastiku nie widzi. Idea tanich zegarków bliska była urzeczywistnienia już w latach dwudziestych. Chciał je na masową skalę produkować Henry Ford. Wybrał jednak samochody i jego idea powróciła dopiero w następnej dekadzie, gdy pojawiły się zegarki bezkamieniowe. Niedokładne, nietrwałe, ale za to tanie. Kontynuatorem tej idei po wojnie była firma Ruhla z NRD. Produkowała ona znakomite modele zegarków z tzw. bajerami, za grosze. Polecam także udać się do hali w pobliżu Liverpool Street. Jest tam kilkaset stoisk pod dachem oferujących przeróżne rupiecie i bibeloty z wielu dziedzin.

Królowa naparstków
Wspomniałem o kolekcji naparstków, która zrobiła na mnie wrażenie. Mavis, starsza i elegancka pani, zbiera je od kilkudziesięciu lat. Są wszędzie. Plączą się pomiędzy książkami. Rozpychają na półkach z porcelaną i pysznią się w gablotach i skrzynkach ekspozycyjnych. Domek w Allestree, parterowy i nieduży, musi pomieścić nie tylko mieszkańców, ale i kolekcję liczącą tysiące sztuk. Na szczęście dla Mavis dzieci już się wyprowadziły a mąż nie ma nic przeciwko jej pasji. Przyzwyczajony do tradycyjnych naparstków, takich nieciekawych, metalowych z groszkowaniem na czubku, z zainteresowaniem obejrzałem kolekcję z całego świata. Większość współczesnych jest porcelanowa, ale te najciekawsze są z metalu i drewna. Nawet wysadzane drogimi kamieniami. Jest australijski, z czarnego oksydowanego metalu z cyrkonią. Ciekawe są z Indonezji. Zupełnie inna budowa, przypominająca szeroki groszkowany sygnet. Nie ma zamknięcia od góry. Afrykański drewniany jest z drewna „drzewa żelaznego”, twardego jak stal. Byłem ciekawy, czy Mavis ma w swojej kolekcji jakiś polski egzemplarz. Jakie było moje zdumienie, gdy pokazała mi piękny metalowy naparstek z koziołkami i napisem „Poznań”. Najdziwniejsze było to, że wiedziała gdzie leży i bezbłędnie go znalazła. Nabyła go przypadkiem będąc w Poznaniu. Okazuje się, że mając taką pasję, wszędzie gdzie jest pyta o naparstki, a każdy znajomy ma niejako obowiązek przywieźć z podróży naparstek dla Mavis. Dla rodziny zbieracz jest prawdziwym utrapieniem i ogromnym obciążeniem domowego budżetu. Tym większe uznanie dla żon i mężów, że potrafią zrozumieć pasjonata i żyć pod jednym dachem z setką radioodbiorników lub... lokomotywą.

Jerzy Janicki

komentarz[1] |
O portalu  |  Prywatność  |  Napisali o nas  |  Partnerzy  |  Polecaj nas  |  Faq  |  Rss Współpraca  |  Reklama  |  Kontakt / Redakcja
© 2004 - 2022 www.GBritain.net - All Rights Reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone  |  ISSN 1898-9241   |   [polityka cookies]



Ciekawe portale europejskie: | eBelgia.com | eFrancja.com | eHiszpania.com | eHolandia.com | eIrlandia.com | eIslandia.com | eNiemcy.com | eNorwegia.com |
| ePortugalia.com | eRumunia.com | eSzkocja.com | eSzwajcaria.com | eSzwecja.com | eWegry.com | eWlochy.com |

Ciekawe portale światowe: | eArgentyna.com | eBrazylia.com | eKanada.com | eStanyZjednoczone.com |