Wiem jak żałośnie to brzmi, ale w Polsce już nic mnie nie czeka. Źle się tu czuję, od wielu lat marzę o tym, żeby wyjechać do Londynu, ale zawsze kończyło się na tym, że wmawiałam sobie, że wyjechało tam już tak wielu Polaków, że dla mnie zabraknie miejsca. Albo że tylko się upokorzę i będę musiała wrócić tutaj, gdzie nie mam niczego.
Nie chcę wyjeżdżać na wakacje ani na kilka miesięcy "do pracy". Chciałabym tam zostać, kocham Anglię - wiem, że to słowa palcem na szkle pisane, bo nigdy tam nie byłam, ale łudzę się, że to może być moje miejsce na ziemi. Zawsze sporo czytałam - znam dobrze angielską literaturę, poezję, historię, kulturę. Tylko z książek. Oglądałam też mnóstwo filmów i seriali, ale nie wiem na ile mogą być traktowane jako źródło wiedzy.
Jeśli chodzi o język, to podobno jest dobrze, ale w zakresie słowa pisanego. Nie miałam zbyt wielu okazji na używanie angielskiego w rozmowach, ale staram się myśleć po angielsku, mówić, powtarzać. Francuski i niemiecki znam na poziomie podstawowym - kiedyś było lepiej, ale systematycznie o nich zapominam. Bardzo chciałabym jakoś temu zapobiec i przede wszystkim nie stracić tych wszystkich lat które poświęciłam na naukę angielskiego.
Mam 25 lat i praktycznie żadnego doświadczenia zawodowego. Tzn. pracowałam, oczywiście, ale zawsze były to dość dziwne zajęcia: robienie ozdób choinkowych, świeczek, rzeźbienie aniołków z gliny, malowanie obrazków do sprzedaży na różnych festynach, modeling, tłumaczenie tekstów, szycie dekoracji... I mnóstwo innych zajęć, które mam wrażenie sprawiają, że jestem nie tylko bezwartościowa na rynku pracy ale i śmieszna dla każdego, kto to wszystko widzi.
Mam w UK mnóstwo znajomych, problem w tym, że są to raczej osoby, które bez skrępowania zwróciłyby się o ewentualną pomoc do mnie, ale wątpię by zadziałało to w drugą stronę. Poza tym - bez urazy dla nich, bo większość z nich (kiedy jeszcze mieszkali w Polsce) bardzo lubiłam, póki kontakt nie stał się najpierw zdawkowy a potem już całkowicie okazjonalny. Zapewne gdybym bardzo się w to zaangażowała, ktoś z nich pomógłby mi z mieszkaniem przez pierwsze dwa tygodnie, ale w ten sposób trafiłabym do jednej z grup, żyjących w czymś na kształt polonijnych oaz, a nie o to mi chodzi. Tym bardziej, że to głównie młodzi ludzie, którzy najbardziej zainteresowani są alkoholem, ćpaniem i wyduszeniem z tego kraju możliwie jak największej ilości pieniędzy a w pewnym momencie szybkim powrotem do kraju.
Nie chcę tak, bardzo tak nie chcę. Chciałabym (czy to w ogóle możliwe) trafić na ludzi, którzy znaleźli tam swoje miejsce do życia lub żyją tam od zawsze. Zamieszkać tam, pracować, płacić podatki, po prostu żyć. Tu nie mam nic poza wynajmowanym mieszkaniem, kotem i kilkoma meblami - część rzeczy planuję sprzedać i uzyskać przynajmniej część kwoty potrzebnej na podróż i start tam, resztę wywiozę do brata.
Nie wiem czy to dobry termin, ale planuję wyjechać początkiem października - tak, by było już po Olimpiadzie i całym tym chaosie, żebym zdążyła zebrać pieniądze i nauczyć się języka.
Największy problem mam z właściwie kompletnym brakiem pomysłu na siebie już tam, na miejscu. Nie wiem, co mogłabym robić z takim zerowym doświadczeniem. Waham się nad pomysłem kolejnego podejścia do zdobycia prawa jazdy - kilka lat temu próbowałam bez powodzenia i wbiłam sobie do głowy, że pod tym względem jestem kompletnym antytalentem i drogi będą bezpieczniejsze jeśli mnie na nich nie będzie. Podobno trafiłam wtedy na najgorszego instruktora w mieście, ale bez względu na to - tylko zmarnowałam pieniądze. Boję się, że tym razem byłoby tak samo, a tylko straciłabym część pieniędzy możliwych do wykorzystania na wyjazd. Czy prawo jazdy jest na tyle dużym atutem (lub standardem), że powinnam dołożyć wszelkich starań aby jednak je zdobyć, czy mogę to odłożyć na czas bliżej nieokreślony?
Jestem naprawdę bardzo kreatywna i pomysłowa. Z głupia fant poszłam kilka razy na rozmowy kwalifikacyjne, o których z moimi "papierami" nie powinnam nawet marzyć i dostałam się na okresy próbne. To wszystko przepadło z mojej (choć nie do końca mojej winy), przez ostatnie lata dość poważnie chorowałam i chyba najlepsze nawet referencje, dokumenty i doświadczenie nie pomogłoby mi utrzymać się na jakiejkolwiek posadzie, skoro przez trzy tygodnie w miesiącu byłam półprzytomna od bólu i niedziałających środków przeciwbólowych.
Strasznie się boję. To jest mój największy problem. Pomysły na siebie mam, ale ze strachu jak do tej pory większości z nich nie zrealizowałam. Mam 25 lat i realnie patrząc moje doświadczenie i umiejętności pozwalają mi na zostanie luksusową prostytutką, taką bardziej do konwersacji niż do seksu. A prostytucja naprawdę nie leży w kręgu moich zainteresowań ani oczekiwań od życia.
Czy w moim przypadku warto wyjechać? Czy to ma jakikolwiek sens? Zakładam, że użytkownicy tego forum żyją w UK, więc mogą to ocenić: wyjechać, czy zgnić tu nie widząc dla siebie żadnej nadziei.
Naprawdę bardzo przepraszam za długość tego postu. Nie sądziłam, że wyjdzie aż tak obszerny.
|