Witam,
A więc od początku. Mieszkam na wsi, gdzie droga jest na szerokość jednego samochodu, przy czym jest bardzo kręta i wydrążona w skale - brak pobocza.
Kilka(naście) dni temu na jednym z zakrętów:
doszło do kolizji z moim sąsiadem.
Ja jechałem osobowym Volvo S80 2000 r. A on półcieżarówką Toyoty z roku bodajże 1992. 'Spotkaliśmy' się na zakręcie, ani on mnie, ani ja jego nie miałem możliwości zobaczyć. Efekt: ja mam do wymiany zderzak, lampe, kierunek, błotnik, maskę, on ma do wymiany tylko rejestrację. Zadzwoniłem na policję - stwierdzili że nie przyjadą bo nie ma rannych. Więc wymieniliśmy się numerami ubezpieczeniowymi, oboje jesteśmy posiadaczami 3rd party. Zadzwoniłem do jego firmy ubezpieczeniowej, przyjeli zgłoszenie, i... stwierdzili że będzie w tym 50% mojej winy - knock for knock (WTF?!) i że pokryją BYĆ MOŻE tylko połowe kosztu naprawy.
Udałem się do profesjonalnego serwisu blacharsko-lakierniczego... wycenili mi szkodę na 4 tys. funtów (u sąsiada to ledwie koszt wymiany rejestracji heh.) Wysłałem tę wycenę wraz z formularzem opisu zdarzenia do obydwu firm ubezpieczeniowych (swojej i jego).
Jako że samochód jest mi potrzebny do dojazdu do pracy, kupiłem części ze złomów na własną rękę, i wszystko wraz z lakierowaniem wyniosło mnie 1200 funtów.
I teraz pytanie: jak dalej rozwinie się ta cała sytuacja? Dostanę jakieś pieniądze?