| Home Forum Classifieds Gallery Chat Room Articles Download Recommend Advertise About Us Contact
GBritain.net - wiadomosci, informacje, forum , ogloszenia, Wielka Brytania
GBritain.net - miejsce spotkań Polaków w Wielkiej Brytanii Szukaj na GBritain.net
Serwisy główne
Strona główna
Wiadomości
Artykuły
Ogłoszenia
Forum
Czat room
Kalendarium
Galeria zdjęć
Pobieralnia
Słownik PL-EN
Wyszukiwarka
Reklama
















Artykuły > Praca > Kariera na opak
Młodzi, dobrze wykształceni, ze znajomością języków obcych. W Polsce, mimo ogromnego bezrobocia, nie narzekali na brak pracy. Zdecydowali się jednak na wyjazd do Londynu i zamianę wygodnych biur na pracę fizyczną. Pracując znacznie poniżej swoich kwalifikacji wcale jednak nie narzekają. Każdy z nich wybrał bowiem tą drogę świadomie, by w ten sposób móc dojść jeszcze wyżej.

– Jestem cieciem – zaczyna swoją historię Jacek, pracownik domu aukcyjnego Bonhams. – Choć właściwie moja funkcja nazywa się administrator budynku i zarządca ochrony, nie ma co używać wielkich słów. No, można mnie nazwać ewentualnie luksusowym cieciem – stwierdza 34-latek.
Mimo że Jacek ma za sobą pracę na wielu prestiżowych i odpowiedzialnych stanowiskach, do pracy, którą wykonuje w Londynie, nie trzeba wysokich kwalifikacji. Jako administrator mężczyzna jest odpowiedzialny m.in. za otwieranie i zamykanie galerii z eksponatami. Ponadto monitoruje działanie pokoju z kamerami oraz nadzoruje pracę trzech innych członków ochrony. Na bycie „cieciem” zdecydował się przede wszystkim z powodu na godziny pracy. Ponieważ pracuje od godz. 7.00 do 9.00, a potem od 17.00 do 19.00 lub 20.00, praktycznie cały dzień ma dla siebie. Choć, jak sam przyznaje, mógłby w tym czasie znaleźć drugie zajęcie, wolny czas wykorzystuje na podnoszenie swoich kwalifikacji.
– Pensja z domu aukcyjnego wystarcza mi na rachunki i życie i na razie się tym zadowalam. Przygotowuję się do zrobienia dyplomu w zakresie public translation, by móc tłumaczyć np. w sądach oraz do uzyskania certyfikatu księgowego. Wtedy zacznę zarabiać 2-3 tys. miesięcznie, prawdopodobnie otworzę nawet własny biznes – tłumaczy.
Jacek ma także zamiar zacząć studia prawnicze na uniwersytecie w Oxfordzie. Jako absolwentowi prawa gospodarczego i ekonomii w Boston College w Stanach Zjednoczonych, część przedmiotów zostanie mu zaliczona od razu, do zdania będzie miał tylko różnice programowe. Jest więc pewien, że jego pomysł zrealizuje się bez większych problemów.
– W Polsce mam „rozgrzebany” doktorat. Musiałem go rozpocząć, ponieważ na Uniwersytecie Warszawskim pracowałem jako asystent i wykładałem międzynarodowe prawo gospodarcze po angielsku – opowiada.
Ale to nie jedyne prestiżowe miejsce w jakim pracował Jacek. W kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy był tłumaczem. Gdy głową państwa został Aleksander Kwaśniewski, myślał, że jako człowiek przyjęty za poprzedniej władzy, zostanie zwolniony. Tak się jednak nie stało. Jacek dalej tłumaczył podczas zagranicznych wizyt i spotkań z zagranicznymi dostojnikami w Polsce. Potem rozpoczął pracę jako konsultant biznesowy dla dużych firm. Przez kilka lat pracował również jako dziennikarz – w publicznym radiu prowadził wiadomości biznesowe i gospodarcze oraz był odpowiedzialny za ich przygotowanie, a w TVP był tłumaczem VIP. Tłumaczył m.in. wywiad z Georgem Bushem. Swoje umiejętności językowe zawdzięcza m.in. studiom w USA, na które jako absolwenta liceum Ojców Pijarów w Krakowie, rekomendował go prof. Stanisław Barańczak. To właśnie dzięki jego pomocy udało mu się otrzymać specjalne stypendium.
Dlaczego więc przyjechał do Wielkiej Brytanii i został administratorem budynku?
– W Polsce gdziekolwiek nie stanąłem i o jakąkolwiek pracę się nie ubiegałem decydował jakiś układ: polityczny, kolesiowy lub biznesowy. Miałem tego dość. Teraz myślę nawet, że wyjechałem 10 lat za późno – twierdzi Jacek.
Jego zdaniem, fakt, że przyjechał dopiero teraz ma jedną zaletę.
– Za kilka lat fala emigracji, która przyjechała tu po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej zacznie zakładać własne biznesy, kupować domy i samochody. A wtedy ja jako prawnik, księgowy czy konsultant biznesowy, bardzo się przydam – wyjaśnia.
Jacek swoich przyszłych klientów zdobywa już jednak teraz. Świadcząc solidnie drobne usługi urzędowe, księgowe czy pisząc CV.
– Czytałem kilka dni temu w Internecie wypowiedź pewnego socjologa, że praca poniżej kwalifikacji to pułapka. Podobno można się rozleniwić i zostać w niej na długie lata. Ja jestem człowiekiem ambitnym i myślę, że raczej mi to nie grozi – kończy Jacek.

Mam swój rozum
Znacznie poniżej swoich kwalifikacji pracuje także Ania. Absolwentka ekonomii na uniwersytecie w Poznaniu oraz marketingu i zarządzania na Westminster University w Londynie. Ma posadę opiekunki do dzieci. Praca z trójką maluchów dla belgijsko-brytyjskiej rodziny za prawie 500 funtów tygodniowo bardzo jej jednak odpowiada. Jak sama mówi ma okazję doskonalić znajomość angielskiego i francuskiego. Ponadto wyjeżdżając z rodzicami swoich podopiecznych na egzotyczne wakacje ma także możliwość zobaczenia za darmo najpiękniejszych zakątków świata.
– Wiele moich koleżanek mówi mi, że to zajęcie mało ambitne i zupełnie nie dla mnie – opowiada dziewczyna. – Mimo że znam biegle angielski, francuski, rosyjski i hiszpański nie chcę pracować w żadnym biurze. Po pierwsze dlatego, że marnie tam płacą, po drugie, że na razie chcę jeszcze się dokształcać. A poza tym w jakim innym zawodzie miałabym czas chodzić do banku, na zakupy, na siłownię i mieć jeszcze za to płacone? – pyta retorycznie Ania.
28-letnia Polka nie ma jednak zamiaru być nianią przez całe życie. Daje sobie jeszcze dwa lata. Potem, z dobrze przygotowanym CV, ma zamiar ruszyć na podbój polskiego rynku pracy. Wierzy, że jej się uda.
– Tak naprawdę zarejestrowana jestem w Wielkiej Brytanii jako właścicielka firmy doradzającej firmom na temat strategii i ich rozwoju. Nie jest to do końca kłamstwem, bo już kilka razy, wspólnie z moim kolegą, który zajmuje się tym na poważnie, pomagałam w różnych projektach.
Choć od wielu osób Ania słyszy bardzo często, że nie powinna marnować życia siedząc w domu gotując, piorąc i czytając bajeczki maluchom, na razie „ludzkie gadanie” nie bardzo jej przeszkadza.
– Mam swój rozum i konkretny plan na życie, mimo, że wiele osób uważa, że jest zupełnie odwrotnie. Najgorzej nad moim obecnym zajęciem boleją moi rodzice. Im niania kojarzy się z jakąś zabiedzoną dziewczynką, która za kilka groszy zrobi wszystko. Tymczasem tu w Londynie jest zupełnie inaczej. Niania, która pracuje w dobrym domu, może sobie pozwolić na znacznie więcej niż pani z niejednego biura – kończy Ania.

Coraz bliżej celu
Wyjątkową, choć znacznie poniżej swoich kwalifikacji pracę, ma także Justyna. Absolwentka stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim, perfekcyjnie znająca język angielski. Od trzech lat pracuje bowiem jako kelnerka w angielskiej restauracji przy Kew Gardens. Mimo, że przyjaciółka i najbliżsi znajomi przekonują ją, że już dawno powinna zrobić coś ze swoim życiem zawodowym, Justyna nie bardzo daje się przekonać.
– Wszystkim, którzy zaczynają ten temat odpowiadam: „Przyjechałam tu zarobić pieniądze na mieszkanie i dzięki zarobkom w tej restauracji jestem coraz bliżej celu” – relacjonuje.
Ona także jest zdania, że zaczynając pracę w biurze czy w którejś z państwowych instytucji zarobiłaby znacznie mniej, a zestresowała zapewne dużo więcej. Mimo że przez pięć dni w tygodniu pracuje 11 godzin dziennie, a w soboty osiem – wcale nie narzeka. Dobry szef, który nawet pracownikom bez etatu daje płatne wakacje, prezenty na urodziny, gwiazdkę, zaprasza na kręgle, tańce czy wyjazd do Brighton oraz mili współpracownicy sprawiają, że Justyna wychodzi do pracy z prawdziwą przyjemnością.
– Atmosfera to na pewno jeden z głównych powodów, dla których ciągle „biegam z tacą”. Ponadto kiedy trzy lata temu przyjechałam do Londynu, Polska nie była jeszcze w Unii Europejskiej i nie bardzo można było wybierać sobie zajęcie. Dziewczyny najłatwiej mogły dostać wtedy jeszcze nielegalną pracę jako nianie albo kelnerki. Ponieważ do dzieci zupełnie się nie nadaję – padło na to drugie zajęcie – opowiada Justyna.
Mimo że w Polsce pracowała zawsze umysłowo, m.in. jako asystentka szefa marketingu w firmie dystrybuującej produkty Versace na polski rynek i nauczycielka języka angielskiego w prywatnych szkołach i bankach, swojej obecnej pracy wcale nie uważa za coś gorszego. Jak sama mówi tego nietypowego podejścia do pracy nauczyła się podczas kilkumiesięcznego pobytu w Stanach, gdzie wyjechała jeszcze jako studentka.
– Wtedy myślałam jeszcze: „Skończę studia, zacznę wielką karierę” – wspomina.
Tymczasem pobyt za oceanem zmodyfikował ten pomysł.
– Pracowałam wtedy w ośrodku wczasowym w Colorado w kuchni. Większość obsługi stanowili tam ludzie około 30-40 lat, którzy co prawda mieli jakieś małe stanowiska typu szef kuchni czy menedżer, ale nie zabiegali o nic więcej. Kiedy kończył się sezon, pakowali cały dorobek życia do vanów i jechali do kolejnej miejscowości w poszukiwaniu pracy. Dzięki nim zobaczyłam, że można być szczęśliwym nawet i bez wysokiego stanowiska i wielkiej kariery – wyjaśnia.
Czy więc kiedykolwiek Justyna zabiegać będzie o coś więcej niż tylko posada kelnerki?
– Oczywiście. W tym celu chodzę na kurs języka francuskiego i rozglądam się za jakimś stażem czy wolontariatem w instytucji charytatywnej. Może kiedyś uda się w ONZ-ecie? – zastanawia się.
Justyna ma także pomysł na odnalezienie się w polskich realiach. Jeśli kiedyś wróci do Warszawy, po kupnie wymarzonego mieszkania, będzie chciała otworzyć własną restaurację, w której nie będzie już jednak serwować przystawek, zup i deserów, ale którą będzie zarządzać.

Jestem z siebie zadowolony
Do pracy poniżej swoich umiejętności przyznaje się także Maciek. 28-latek, który na New York University w Stanach Zjednoczonych kończył kierunek „Prawo, finanse i podatki”, w Londynie pracuje jako barman w jednym z nocnych klubów w centrum miasta. Za barem, za którym po raz pierwszy stanął kilka tygodni po naszym przystąpieniu do Unii, trzymają go głównie bardzo wysokie zarobki. – A może raczej dobre napiwki – precyzuje.
- Jeśli jest dobry tydzień, a klienci hojni, może nawet wypracować 600-650 funtów. Sam Maciek przyznaje jednak, że gdyby nie perfekcyjna znajomość języka angielskiego i dobre „bajerowanie” klientów, jego pensja byłaby znacznie niższa.
Wiem, że nawet najlepszy pub czy bar to na dłuższą metę marne zajęcie, ale na razie gwarantuje mi ono dobry poziom życia i pozwala co nieco odłożyć – opowiada. – Rozglądałem się tutaj za pracą w swoim zawodzie, ale amerykańskie realia np. podatkowe różnią się od brytyjskich i we wszystkich biurach, do których zaglądałem z pytaniem o pracę mówiono mi, bym najpierw zrobił jakąś praktykę – dodaje.
Do siedzenia za biurkiem zniechęciły Maćka także stawki, które mu proponowano. 250 funtów na początek wydało mu się kwotą co najmniej zabawną. Wybrał więc pracę bezstresową, wśród ludzi i dobrze płatną. Jego zdaniem to właśnie praca w biurze byłaby poniżej jego możliwości, może nie jako fachowca, ale na pewno jako mężczyzny.
– Gdybym zgodził się na 250 funtów tygodniowo nie mógłbym nawet zaprosić swojej dziewczyny na kolację. Przy obecnej pensji starcza tymczasem na to, żeby zamówić i lampkę wina – ironizuje.
Choć wielu przyjaciół i znajomych dziwi się, że Maciek wciąż jest tylko barmanem, on sam wcale nie uważa się za gorszego od tych, którzy pracują w biurach na prestiżowych stanowiskach. Dobre samopoczucie zapewnia mu przede wszystkim coś co określa jako „obycie”, którego nabrał podczas pobytu w USA i licznych zagranicznych podróży oraz perfekcyjna znajomość języka angielskiego oraz całkiem komunikatywny niemiecki.
– To nie do końca wygląda tak, że nie robię nic dla swojego CV i swojej przyszłej kariery. Na razie raz w tygodniu stażuję kilka godzin w jedynej z amerykańskich firm, która ma swoje przedstawicielstwo w Londynie. Myślę też, żeby po wakacjach zapisać się na kurs hiszpańskiego. Może z boku wygląda to mało ambitnie, ale ja jestem z siebie zadowolony i na razie nie mam zamiaru tego zmieniać – stwierdza.
Na przyszłość Maciek ma jednak bardzo ambitne plany. Za trzy, cztery lata chciałby wrócić do Polski i założyć własny, międzynarodowy biznes.
– Może polsko-amerykański, może polsko-brytyjsko-amerykański – zastanawia się.
Branży nie chce zdradzać, żeby nie zapeszać. Jest jednak przekonany, że gdyby nie praca, którą teraz wykonuje i pieniądze, które zarabia w tej „mało ambitnej pracy”, marzenie o własnej firmie nigdy by się nie ziściło.

Wybierają zadowolenie z życia
Zdaniem psychologa zawodowego – Grzegorza Lewandowskiego, prawie 90 procent osób, które pracują poniżej kwalifikacji zapytanych o to, jak długo mają zamiar w niej zostać, mówi, że to tylko okres przejściowy. Okres, w którym poprzez intensywną pracę ludzie starają się podreperować budżet, dokształcić, skończyć studia w Wielkiej Brytanii czy odbyć staż w jakiejś firmie.
– Większość z tych ludzi wie, że to przepustka także do lepszej pracy w Polsce – wyjaśnia psycholog. – Prawda jest taka, że powrót za 5-6 lat deklaruje bardzo wiele osób, na razie wyczekujemy... Jak rozwiąże się m.in. kwestia podwójnego opodatkowania, jak dalej będzie zachowywał się obecny rząd, którym jesteśmy w dużej mierze zawiedzeni czy kiedy ożywi się rodzima gospodarka.
Grzegorz Lewandowski ostrzega jednak, by pracując poniżej swoich kwalifikacji, nie ulec pokusie pozostania w niej na zawsze. Jak to możliwe? Otóż – jego zdaniem – kiedy zaczynamy mieć więcej czasu, zajęcie jest mniej stresujące i pozwala nam spędzić więcej czasu z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi, może nam być ciężko wrócić do codziennego „kieratu” np. w wielkiej korporacji, w której, mimo że odnosimy sukcesy, jesteśmy tylko elementami w maszynie. Trybikami, które muszą utożsamiać się ze swoją firmą, zawsze być uśmiechnięte i niestety szybko – zaledwie w ciągu kilku lat – się wypalają.
– Gdy wykonujemy mniej ambitną pracę, wtedy łatwo można dostrzec jak sztuczne jest życie, kiedy pracuje się np. dla ogromnej korporacji. Wstajemy, pracujemy, idziemy spać... I tak w kółko... – tłumaczy psycholog. – Kiedy mamy zaś pracę mniej ambitną, czas dla siebie, bliskich, jesteśmy bardziej szczęśliwi, zrelaksowani, możemy korzystać z przyjemności. W przypadku osób ambitnych dochodzi jednak do pewnego dysonansu: jest potrzeba samorealizacji, sukcesów, ale jednocześnie jest też chęć spokojnego i przyjemnego życia – dodaje.
Jak wynika z danych specjalisty, tylko 50 procent ludzi decyduje się na powrót do bardziej ambitnych zajęć. Niektórzy tak bardzo zaczynają sobie cenić wolny czas oraz często stabilną i bezpieczną, ale mniej prestiżową pracę, że decydują się w niej pozostać na zawsze.
– Wygrywa poczucie bezpieczeństwa, a nie chęć samorealizacji i rozwoju. Bardziej więc niż na podwyżce zależy nam, by praca, którą mamy wciąż trwała, była stabilna i spokojna. Zamiast walki i ścigania się o awans i lepsze pieniądze, połowa ludzi wybiera więc wolny czas i zadowolenie z życia – podsumowuje psycholog.

Katarzyna Kopacz

komentarz[0] |
O portalu  |  Prywatność  |  Napisali o nas  |  Partnerzy  |  Polecaj nas  |  Faq  |  Rss Współpraca  |  Reklama  |  Kontakt / Redakcja
© 2004 - 2024 www.GBritain.net - All Rights Reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone  |  ISSN 1898-9241   |   [polityka cookies]